Do Warszawy przybyliśmy 12 sierpnia około dziewiątej wieczorem. Dworzec przypominający wielką stodołę był wypełniony ludźmi i radośnie ozdobiony polskimi i amerykańskimi flagami. Wzdłuż peronów w szeregach stali żołnierze, a połączone orkiestry grały Gwiaździsty sztandar [amerykański hymn], i robiły to bez końca. My, Amerykanie, ustawiliśmy się obok naszego pociągu, każdy z jedwabnym kapeluszem przytulonym do piersi – jeśli był cywilem, lub prawą ręką zesztywniałą u czapki – jeśli był wojskowym. W szeregu stali również urzędnicy polscy, Piłsudski, Paderewski, ministrowie rządu, prezydent Warszawy [Piotr Drzewiecki] i polscy generałowie – tak samo zesztywniali w bezruchu na cześć amerykańskiego hymnu państwowego. A orkiestry nie wydawały się skłonne, by pozwolić na rozluźnienie salutu. […]
Hugh Gibson był od niedawna ambasadorem w Polsce i w towarzystwie jego, Piłsudskiego i Paderewskiego poszliśmy, by spędzić wieczór w ambasadzie amerykańskiej, zostawiając entuzjastyczne orkiestry, które wciąż grały.
Potem nastąpił tydzień mozolnych podróży z miasta do miasta, rozmów z delegacjami świata pracy, przemysłu, rolnictwa, uniwersytetów. Uczestniczyliśmy w bankietach, masowych spotkaniach, przeglądach wojsk i w wielu miastach wygłaszaliśmy przemówienia. Jednym z najważniejszych było to wygłoszone przy grobie Kościuszki w Krakowie. Ja miałem mówić pierwszy, a Paderewski tłumaczyć. Włożyłem w to wystąpienie takie uczucia, jakich oczekiwał, i przekazałem mu tekst z wyprzedzeniem. Moje przemówienie trwało tylko około dziesięciu minut, bo pośród trzydziestu tysięcy zebranych tam ludzi nie było nawet stu rozumiejących angielski. Paderewskiemu tłumaczenie zabrało około czterdziestu pięciu minut, więc zapytałem swojego polskiego asystenta, o czym on właściwie mówi. Ten odpowiedział: „Och, on wygłasza prawdziwą mowę”. […]
Najbardziej wzruszającym wydarzeniem było przyjęcie mnie w Warszawie przez dzieci. Przywieziono je z garkuchni całymi wagonami – było ich pięćdziesiąt tysięcy. Zorganizowano je tak, aby przemaszerowały przed starą trybuną toru wyścigowego. W wieku od pięciu do dwunastu lat, często w łachmanach, każde niosło papierową flagę w barwach amerykańskich i polskich. Niektóre przyniosły też transparenty z napisami adresowanymi do mnie. Maszerowały godzinami – gawędziły, śmiały się, piszczały, bezskutecznie starając się wyglądać poważnie i utrzymywać jakiś porządek marszu. […]
Marsz rozpoczął się wczesnym popołudniem, a gdy zapadł zmrok i musiał się już skończyć, nie wszyscy jeszcze minęli trybunę. Wciąż jednak zachwyca mnie sprawność tych kobiet, które pomyślały o wszystkim, także o tym, gdzie każda grupa spoza miasta miała spać tej nocy.
Premier Paderewski zwołał spotkanie swoich ministrów, by omówili przyszłe plany gospodarcze. W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy byłem zalewany polskimi problemami rządowymi i gospodarczymi, wiedziałem, że Polska potrzebuje nie wykresów i akademickiej ekonomii, ale wykwalifikowanych ludzi. Na prośbę uczestników tego spotkania przekazałem im 17 sierpnia notatkę na temat mojej perspektywy postrzegania ich problemów i organizacji. Rekomendowałem powołanie ministra gospodarki z radą gospodarczą reprezentującą różne ministerstwa oraz z szerszą kadrą doradców zagranicznych. Na prośbę pana Paderewskiego zastąpiłem tymczasowy personel, skierowany przez nas do Polski na okres rozejmu, bardziej stałym, siedmioosobowym sztabem amerykańskim dla różnych ministerstw zajmujących się kolejami, zdrowiem publicznym, żywnością, górnictwem, handlem i finansami. Doradcy ci funkcjonowali przez ponad rok i w znacznym stopniu przyczynili się do odbudowy Polski. A Hugh Gibson był prawdziwą opoką.
Upadek Paderewskiego – nieco później – był jedną z dodatkowych tragedii, które spotkały Polskę. Kiedy parlament się zebrał, był podzielony na siedemnaście różnych grup reprezentujących wszystkie teorie polityczne na ziemi i podwójnie zagubiony na skutek dawnych podziałów kraju. Jego członkowie byli stale zaangażowani w walkę o swoją ulubioną reformę albo o osobistą władzę. Jako szef rządu i przywódca polityczny Paderewski miał jedną wspaniałą cechę. Jego siłą napędową był patriotyzm, który go rozpalał tak bardzo, że stał się jednym z największych oratorów swoich czasów. Jego głos, jego płomienne oddanie zawstydzały i godziły nawet zgorzkniałe i samolubne polskie frakcje przez cały straszny rok 1919. Był stanowczy w sprawie rządu przedstawicielskiego pomimo faktu, że społeczeństwo nie było przygotowane do instytucji liberalnych. Dobrze wiedział, że rakiem, który toczył Polskę, było straszliwe zniewolenie i nędza chłopów w systemie wielkich posiadłości ziemskich polskiej arystokracji, popieranym przez wszystkich trzech zaborców. Zaproponował drastyczną reformę rolną. Od razu popadł w niełaskę u właścicieli ziemskich. Już wcześniej był znienawidzony przez wojskową klikę Piłsudskiego i z czasem te połączone siły nie tylko pokonały go w parlamencie i odsunęły od rządu, ale praktycznie wygnały go z kraju, którego niepodległości poświęcił najlepsze lata swojego życia i cały majątek.
Otrzymałem od Polaków tysiące oznak wdzięczności – skwer w Warszawie nazwany moim nazwiskiem, ulice w Krakowie i w innych miastach; pomnik w warszawskim parku i tytuły naukowe wszystkich uczelni. Przez wiele lat przy okazji moich urodzin czy świąt Bożego Narodzenia napływały listy i telegramy od urzędników i osób publicznych oraz uchwały instytucji. Najbardziej wzruszającym z tych podziękowań był komplet wspaniale oprawionych tomów zawierających setki tysięcy podpisów dzieci, którym zapewnialiśmy wyżywienie w szkołach i darmowych jadłodajniach, zilustrowane przez nie własnoręcznie.