Wszędzie w dzisiejszej Europie, gdzie na obszarze państwa mamy do czynienia z dwoma narodowościami, które występują w znacznej liczbie, perspektywy nie są optymistyczne. W Rosji i Niemczech mniejszości są otwarcie uciskane; w Austro-Węgrzech różne narody pozostają w ostrym konflikcie; w Belgii ruch flamandzki, jakkolwiek uzasadniony, zagroził przyszłości królestwa; nawet w Szwajcarii, gdzie dzięki konstytucji federalnej oraz wspaniałemu jednoczącemu patriotyzmowi i dumie przedstawiciele trzech wielkich narodowości żyli na równych prawach w takiej harmonii jak nigdzie indziej, w ciągu ostatnich kilku lat narastały tarcia między elementami francuskimi i niemieckimi. Fakt, że w obecnej wojnie ich sympatie w naturalny sposób kierują się ku tej z walczących stron, której językiem mówią, w żaden sposób nie przyczynia się do utrzymania dobrych stosunków pomiędzy nimi.
Przyznając, że byłoby pożądane, aby w Europie przyszłości każda grupa narodowościowa była w jak największym stopniu samorządna, trzeba jednocześnie przyznać, że istnieje oczywiste ograniczenie tej zasady. W nowoczesnych warunkach państwo, a w szczególności państwo śródlądowe, musi mieć odpowiedni rozmiar, aby być zdolnym do prowadzenia niezależnej działalności politycznej i gospodarczej. W epoce dużych państw nie można oczekiwać, że odizolowane grupy, takie jak Sasi w Siedmiogrodzie, Słowacy na północnych Węgrzech, Wendowie na Łużycach czy Baskowie we Francji i Hiszpanii, będą istniały jako niezależne społeczności; w istocie nie mają one nawet takiego pragnienia. Jedyne, o co proszą, to pewne lokalne przywileje. Jednak jest rzeczą wątpliwą, czy mogą być one zachowane jeszcze przez długi czas. Przyszłość wydaje się mało obiecująca dla małych, odseparowanych mniejszości, jakkolwiek ciekawych historycznie czy kulturowo. […]
Żaden naród, nawet Belgowie, nie zasługuje podczas obecnej wojny na więcej współczucia niż Polacy. Nie tylko duża część ich kraju stała się polem bitewnym dla ogromnych armii i doznaje w związku z tym ogromnych cierpień, lecz także oni sami, niezależnie od swoich sympatii, są siłą wcielani do walczących zastępów po obu stronach i zabijają się nawzajem na rozkaz obcych panów.
Pewnym niewielkim zadośćuczynieniem jest to, że niezależnie od tego, która strona wygra, Polacy mogą mieć nadzieję na poprawę swojego losu i być może na odrodzenie państwa polskiego – choć mała szansa, by było ono niezależne, a w żadnym wypadku nie w granicach, których pragną polscy patrioci. Jeśli zwycięstwo przypadnie Niemcom i Austrii, to najprawdopodobniej na naszych oczach powstanie nowe Królestwo Polskie jako część federalnego cesarstwa Habsburgów lub z habsburskim księciem na tronie. To królestwo składałoby się z Galicji i takiej części Polski, którą udałoby się zabrać Rosji. Biorąc pod uwagę jego atrakcyjność i siłę przyciągania dla ich własnych polskich poddanych, Niemcy z pewnością nie postrzegałyby nowego państwa z nadmierną przychylnością, a już na pewno nie wyrzekłyby się ani jednego z tych obywateli dla dobra owego państwa. W tym polskim królestwie znalazłby się także znaczący element niezadowolony – ludność ruska czy małoruska ze wschodniej części Galicji, która w ostatnich latach staje się coraz bardziej antypolska, wbrew miejscowej polskiej arystokracji.
Z drugiej strony, Rosja obiecała – w przypadku swojego sukcesu – autonomiczną Polskę, która miałaby objąć i zjednoczyć praktycznie cały naród polski. Wchodziłyby w jej skład, poza ściśle polskimi prowincjami Rosji, przynajmniej duża część polskich ziem w granicach Prus i Galicji Zachodniej, ale nie obejmowałaby ona Galicji Wschodniej, która byłaby traktowana jako rosyjska, a nie polska. Takie postanowienie nie spodobałoby się ani tamtejszej polskiej klasie wyższej, ani Polakom zamieszkałym gdzie indziej. Nie ucieszyłoby też chyba za bardzo mas ludności, gdyż dziś język Małorusinów cieszy się w Austrii większymi prawami niż po moskiewskiej stronie granicy, gdzie jest traktowany jako zwykły dialekt prawowitego języka rosyjskiego i – na ile to możliwe – tłumiony w obawie, że może zagrażać jedności języka narodowego. Poza tym Małorusini we wschodniej Galicji nie należą do greckiego Kościoła prawosławnego, ale do Kościoła greckounickiego, któremu w przeszłości rząd rosyjski odmawiał realnego prawa do istnienia. […]
Jednak wszystkie takie spekulacje na temat przyszłości są w pewnym stopniu bezcelowe. Wielki konflikt szalejący obecnie w Europie wciąż przynosi nam niespodzianki, a kiedy przyjdzie czas na ustalenie warunków pokoju, władcy i mężowie stanu, którzy będą musieli je wypracować i przyjąć, nie będą mieli takiej swobody podążania za swoimi zachciankami, jak nieodpowiedzialni twórcy map. Być może, kiedy wreszcie zapanuje pokój, nie będzie się on opierał na żadnych zasadach poza zasadą powszechnego zmęczenia i zasadą beati possidentes [szczęśliwi, którzy posiadają]. Niemniej fakt, że gra toczy się teraz o prawa, aspiracje i marzenia tak wielu narodów i interesujących narodowości – dużych i małych, jest jednym z powodów, dla których te gigantyczne zmagania tak głęboko przemawiają do wyobraźni i sympatii nas wszystkich.