[Paryż] 17 listopada 1918
[…] Rano […] zatelefonował Walter [Lippmann], że ma u siebie kogoś z Galicji z dobrymi informacjami, których potrzebujemy. Kazałem mu przyprowadzić wędrowca na lunch. Pojawił się tuż przed południem razem z Voską i jego zdobyczą – człowieczkiem o nazwisku Rose, który przebywał w Polsce przez kilka lat. […]
Była to długa opowieść. […] Zdaniem Rose’a jedyną nadzieją dla Polski i państw podobnie usytuowanych jest utworzenie w polskim i czeskim wojsku zaczątku organizacji, która zgromadziłaby wokół siebie uczciwe jednostki. Jest też gorącym zwolennikiem wysłania tam również oddziałów amerykańskich, co stanowiłoby namacalny dowód naszego poparcia. Poleciłem mu, aby przygotował memorandum z propozycjami, jakie kroki należałoby podjąć, co obiecał bezzwłocznie uczynić. Poprosiłem też, by opowiedział nam wszystko, co mu wiadomo na temat sytuacji żywnościowej i politycznej. […]
Wiedeń, 8 stycznia 1919
[…] Nasz polski porucznik, na którego natknąłem się na korytarzu [hotelu] Sachera, powiada, że w Warszawie doszło do poważnego zamachu stanu i wszelka komunikacja z Krakowem ustała. Próbował się kontaktować w sprawie zorganizowania pociągu misji brytyjskiej. Na czele powstania stał jego kuzyn, który został aresztowany. Stryj ich obu, książę arcybiskup Krakowa, odprawił mszę dziękczynną za upadek powstania dowodzonego przez własnego bratanka. Niezła rodzinka. […]
Praga, 26 stycznia 1919
[…] W ubiegły czwartek czterej alianccy oficerowie – francuski, brytyjski, włoski, a ze strony amerykańskiej porucznik [Arthur] Voska – przybyli do Karwiny na Śląsku i w imieniu nakazali polskiemu komendantowi wycofać wojsko w ciągu dwóch godzin. W razie niespełnienia ultimatum czeskie oddziały miały ruszyć do ataku. Komendant odrzekł, że nie może podjąć żadnej akcji bez rozkazu z Warszawy, ale natychmiast skontaktuje się z tamtejszymi władzami przez telefon i wtedy udzieli odpowiedzi. Po półtorej godziny, mimo braku odpowiedzi z Warszawy, czeskie wojsko zaatakowało, przepędziło Polaków z okupowanego terenu, niektórych zabijając i biorąc pewną liczbę jeńców. W konsek wencji wydano proklamację podpisaną przez oficerów z Voską włącznie. Powiadomiono w niej mieszkańców o konieczności przejęcia przez Czechów terenów węglowych i wezwano do podporządkowania nowemu czeskiemu rządowi.
Na wieść o tych wypadkach Paderewski poprosił członków misji w Warszawie, by udali się do Karwiny i zbadali sprawę na miejscu. […] Po pewnych dość burzliwych rozmowach z Czechami delegacji pozwolono przekroczyć linie w ciągu dnia w sobotę i przesłuchać oficerów , którzy wydali ultimatum.
Zapytani o swoich mocodawców, oficerowie francuski, brytyjski i włoski odparli, że działali na rozkaz czechosłowackiego biura wojennego, do którego zostali przypisani. […] Obaj reprezentanci Francji i Ameryki są w gruncie rzeczy Czechami, toteż błąd polskiego komendanta można usprawiedliwić tym, że wziął ich za czeskich oficerów w alianckich mundurach. Zgodnie z tym przekonaniem złożył raport do Warszawy, a Paderewski odpowiedział, że „gwałt niech się gwałtem odciska”, więc ma owych ludzi aresztować i przetransportować do Warszawy. Wydano dość luźne rozkazy, po czym kapitana Karmazina, Bogu ducha winnego świadka, wyciągnięto z jego pokoju w Karwinie i poprowadzono do polskiej kwatery, za co później nikt go nie raczył przeprosić. […]
[Paryż] 23 kwietnia 1919
[…] Paderewski stwierdził, że od tej pory największymi trudnościami w Polsce są jej problemy gospodarcze i że z utęsknieniem czeka na dobrego amerykańskiego doradcę, aby uporać się z kwestiami waluty, wymiany itp. […]
Wieczorem w trakcie rozmowy na temat stosunku do prezydenta w Polsce Paderewski opowiedział o jakiejś wsi (obecnie Polacy toczą o nią spór z Czechami), która urządziła zbiórkę pieniędzy na wysłanie księdza oraz pewnego starego wieśniaka aż do Paryża tylko po to, aby obejrzeli sobie prezydenta i opowiedzieli o nim rodakom po powrocie. […] Podobno ci oldboye zjechali do de Crillon i poprosili o spotkanie, wyjaśniając, że pieniądze na ich podróż zebrano w powszechnej subskrypcji, a oni życzą sobie tylko zobaczyć prezydenta, po to aby po powrocie uradować opowieścią serca swoich ziomków. Bardzo go to wzruszyło, więc przekazał rzecz prezydentowi, który natychmiast kazał ich do siebie przysłać. […] Ledwie weszli do pokoju, chwycili prezydenta mocno za ręce i głaszcząc je, wygłosili starannie przygotowaną mowę, z której wynikało, że ich wsie powinny należeć do Polaków, a nie do Czechów. Było to bardzo sprytne posunięcie, bo gdyby zażądali spotkania z prezydentem w celu przedyskutowania tej sprawy, ten z pewnością skierowałby ich do kogoś z komisji pokojowej, a w tej sytuacji nie miał innego wyjścia. Wzruszyło go to i ubawiło, więc posłał po panią Wilson, żeby przyszła z nimi pogadać. W ten sposób wygrali punkt, gdyż prezydent obiecał przyjrzeć się tym wyjątkowym roszczeniom ich wsi, a do kraju wrócili jako bohaterowie.
Rozmawialiśmy o możliwości zawarcia jakiegoś porozumienia między Polakami a Czechami w kwestii terytorium Cieszyna. Paderewski stwierdził, że byłoby to możliwe, jeśli dać im trochę czasu na przygotowanie. Jego zdaniem obie strony tak emocjonalnie podchodzą do sprawy, że każda decyzja podjęta przez konferencję pokojową albo w drodze dwustronnego porozumienia wywołałaby zamieszki wśród ludności i spore kłopoty, dlatego jest wysoce pożądane, aby przez jakiś czas nie ogłaszać żadnych postanowień.