Rok 1914 jest bez wątpienia datą przełomową w dziejach Europy i Polski, wy­znacza bowiem początek Wielkiej Wojny, która miała wstrząsnąć fundamen­tami cywilizacji białego człowieka, skierować historię Starego Kontynentu i świata na nowe tory, a Polakom stworzyć szansę odbudowy niepodległego państwa po 123 latach niewoli. Powinniśmy jednak pamiętać, że kiedy latem tego roku w Europie przemówiły armaty, a cesarz Wilhelm II obiecywał żoł­nierzom niemieckim: „Wrócicie do domu zwycięzcami, zanim liście opadną z drzew”, „sprawa polska” od dwóch pokoleń leżała w głębokim zapomnie­niu. Daremnie szukalibyśmy wówczas na zachodzie „lobbystów” polskiej niepodległości w klasycznym rozumieniu tego pojęcia, czy nawet polityków publicznie napomykających o konieczności odbudowy Rzeczpospolitej.

Cesarz Francuzów Napoleon III mawiał swego czasu, że Polska to kraj dla którego wszyscy (oczywiście poza zaborcami) chcą coś zrobić, ale nikt nie robi nic. Ten stan rzeczy uległ zmianie, gdy zwycięstwo Prus w wojnie z Francją (1870–71) doprowadziło do zjednoczenia Niemiec i zmieniło układ sił w Europie. Francja, jedyne mocarstwo okazujące Polakom sympatię i zro­zumienie dla ich niepodległościowych aspiracji, żądna rewanżu za poniesioną klęskę i upokorzenie, a zarazem obawiająca się rosnącej potęgi militarnej i gospodarczej cesarstwa niemieckiego, szukała zbliżenia z Petersburgiem. To pociągało za sobą bezwzględnie konieczność porzucenia kwestii polskiej, którą carat uważał za wewnętrzną sprawę Rosji.

Wśród Francuzów przetrwało jednak sporo sympatii pour la pauvre PologneFranc.: dla biednej Polski., dawnego sojusznika z czasów epopei napoleońskiej. Stephen Bonsal, amerykański dyplomata, pisarz, korespondent wojenny, opisał swoje spotkanie w 1920 roku z Georges’em Clemenceau. W trakcie rozmowy ten wybitny polityk francuski, znany z żelaznej konsekwencji w realizowaniu planów politycznych i bezwzględności wobec swoich przeciwników, dzięki czemu zyskał przydomek „Tygrys”, wielbiciel impresjonizmu i zagorzały wróg kajzerowskich Niemiec, tłumaczył Amerykaninowi przyczyny swojej życzliwości wobec Polaków. Mó­wił, że polscy powstańcy żyjący na emigracji we Francji wywarli wielki wpływ na wybór jego drogi życiowej. Jako dziecko słuchał ich opowieści „z nabożeń­stwem”. „Otworzyli przede mną świat romantyzmu – jedyną prawdziwą rzecz w życiu” – mówił Clemenceau. Podziwiał Polaków za „niesłabnące umiłowa­nie wolności i niepodległości”. Mógł to robić prywatnie, podobnie jak wielu Francuzów, zaliczających Polaków do grona swoich osobistych przyjaciół. Natomiast w przestrzeni publicznej, przez cztery dziesięciolecia poprzedza­jące wybuch Wielkiej Wojny, nie wolno było nad Sekwaną pisać o sprawie wskrzeszenia państwa polskiego ani na ten temat dyskutować.

Wielka Brytania, od czasów upadku Napoleona, spoglądała na Europę z wyżyn wyspiarskiej polityki „wspaniałej izolacji” i interesów mocarstwa światowego. Sprawa polska była drobnym elementem polityki imperialnej; jeśli Londyn dotykał go w XIX stuleciu, czynił to wyłącznie instrumentalnie. Podpisanie wraz z Francją not dyplomatycznych w obronie Polaków podczas powstania styczniowego nie wynikało z zainteresowania losem rozdartego rozbiorami narodu. Podyktowane było względami czysto politycznymi: za­miarem pokrzyżowania rysującego się już wówczas zbliżenia francusko-rosyj­skiego, które mogło zachwiać delikatną równowagą na kontynencie. Brak tej równowagi otwierał drogę do zdominowania Europy przez jedno mocarstwo lub sojusz mocarstw. A tego Brytyjczycy – po lekcji wojen napoleońskich – pragnęli uniknąć. Dopiero rosnąca szybko potęga Niemiec, a zwłaszcza ich zbrojenia na morzu i konkurencja gospodarcza, początkowo lekceważone, potem budzące zaniepokojenie, pozwoliły decydentom z Downing Street odnieść się życzliwie do zbliżenia, a następnie sojuszu francusko-rosyjskiego. Z powodów wymienionych wyżej po 1871 roku na arenie międzynarodowej przez ponad 40 lat obowiązywało milczenie w sprawie polskiej.

W obliczu ówczesnej potęgi zaborców dysponujących milionowymi armiami zdecydowana większość Polaków po klęsce powstania styczniowe­go porzuciła nadzieje na odzyskanie niepodległości siłą oręża. Popularność zyskiwały koncepcje pracy organicznej i koncepcje połączenia wszystkich ziem polskich pod berłem jednego z monarchów zaborczych. Wielu wska­zywało na Austrię, gdzie Polacy pod władzą Franciszka Józefa cieszyli się największymi swobodami, inni – głównie zwolennicy Narodowej Demo­kracji – opowiadali się za Rosją, widząc w Niemcach największe zagrożenie dla polskości.

Latem 1914 zaborcy Polski stanęli przeciwko sobie w dwóch wrogich obozach. Zatem logicznie rzecz biorąc, niezależnie od tego, czy zwyciężyłyby mocarstwa , czy państwa centralne, los Polski nadal spoczywałby w rękach jednego lub dwóch dotychczasowych zaborców. Kiepska perspekty­wa dla sprawy niepodległości! 14 sierpnia 1914 wielki książę Mikołaj Mikoła­jewicz, ówczesny naczelny wódz armii rosyjskiej, wydał do Polaków odezwę zapowiadającą odrodzenie Polski swobodnej w wierze, języku i samorządzie pod berłem cara. Odezwa nie została podpisana przez cara Mikołaja II, nie miała zatem znaczenia prawnego. Można było się z niej wycofać lub odczytać ją tak, aby w pełni odpowiadała wyłącznie rosyjskiej racji stanu. Na rosyjskim plakacie propagandowym z 1914 roku widzimy pogodnego, silnego sołdata carskiego z uśmiechem podającego dłoń polskiemu szlach­cicowi w kontuszu. Ładny gest, za którym nie szedł żaden konkret. Jeszcze mgliściej brzmiały odezwy dowództw niemieckiego i austriackiego apelujące do Polaków, aby wsparli ich wojska i zaufali wielkoduszności Wilhelma II i Franciszka Józefa.

To było wszystko, na co naród polski mógł liczyć u progu Wielkiej Wojny. Trzeba było doprawdy ogromnej wiary i determinacji, aby chwytać za broń w przekonaniu, że czyn orężny może nam niepodległość przybliżyć. Nie zabrakło tej wiary studentom, literatom, dziennikarzom, prawnikom, robotnikom, góralom, reprezentantom różnych klas społecznych, zawodów i ugrupowań politycznych, którzy w Galicji szli do Legionów Polskich, aby walczyć przeciwko Rosji, a w dalekiej Francji na wezwanie pisarza Wacława Gąsiorowskiego i Komitetu Wolontariuszów Polskich zgłaszali się do oddzia­łów, które miały walczyć u boku armii francuskiej z Niemcami. Wszyscy kładli na szalę swoje życie, ofiarę krwi i cierpienia w imię jakże niepewnej wizji niepodległej ojczyzny.

Ochotnicy idący ulicami Paryża ze śpiewem Mazurka Dąbrowskiego, witani przez przechodniów okrzykami „Vive la Pologne!” nie spodziewa­li się, iż na żądanie carskiej Rosji władze francuskie zabronią formowania oddziałów polskich. Zostali wcieleni do 1 Pułku Cudzoziemskiego w Legii Cudzoziemskiej i przeszli do historii pod nazwą „bajończyków”, płacąc za umiłowanie wolności krwią obficie przelaną, zwłaszcza podczas bitwy pod Arras w maju 1915. Zdziesiątkowany oddział bajończyków został po bitwie rozformowany, a jego żołnierze, w uznaniu niezwykłego męstwa, otrzymali prawo wyboru służby w dowolnym oddziale armii francuskiej.

Legiony sformowane w Galicji przetrwały różne koleje losu i wyróżniły się wspaniałą postawą na tle wielonarodowej armii austriackiej. Ostatnia strofa wiersza Ta, co nie zginęła, najpiękniejszego utworu polskiego okresu Wielkiej Wojny, pióra legionisty, poety i pisarza Edwarda Słońskiego, lapi­darnie ujmuje spoiwo łączące szeregi legionistów, którzy rzucali „swój życia los na stos”:

Bo wciąż na jawie widzę
i co noc mi się śni,
że Ta co nie zginęła
wyrośnie z naszej krwi.

W ówczesnych realiach czyn zbrojny nie mógł nam przywrócić nie­podległości, ale stał się zarzewiem decyzji, które wyciągnęły sprawę polską z politycznego niebytu. W 1916 roku państwa centralne uginały się już pod brzemieniem blokady kontynentalnej, zaczynało brakować rekruta do uzu­pełniana wielkich strat ponoszonych na frontach. Postawa legionistów na­sunęła niektórym politykom i wojskowym niemieckim pomysł utworzenia armii polskiej, która przejmując część frontu na wschodzie, umożliwiłaby przerzucenie dużych sił niemieckich na zachód i pokonanie Francji, zanim Stany Zjednoczone zdecydują włączyć się do wojny po stronie . Zwo­lennikiem takiego rozwiązania był między innymi generał Erich Luden­dorff, generalny kwatermistrz armii niemieckiej. Po długich sporach, mimo sprzeciwu wielu polityków, pod presją potrzeb wojskowych zdecydowano się sięgnąć po kartę polską. Efektem był Akt 5 listopada, który niewiele Polakom obiecywał, ale wyniósł sprawę polską na arenę międzynarodową. Na Zacho­dzie, gdzie powstania XIX wieku wyrobiły nam nie do końca prawdziwą opi­nię „organicznie antyrosyjskich” radykałów, romantyków zawsze gotowych do walki z imperium carskim, perspektywę sformowania milionowej armii polskiej walczącej u boku Niemiec przyjęto jak realne zagrożenie. Mocarstwa sugerowały Mikołajowi II, aby Rosja coś Polakom zaoferowała.

Zaskoczeniem dla większości obserwatorów ówczesnej sceny politycz­nej było zdecydowane wparcie sprawy polskiej przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona, który 22 stycznia 1917, w orędziu do Kongresu oświadczył, że jednym z celów wojny jest powstanie Polski zjed­noczonej, niepodległej, samodzielnej. Dlaczego prezydent czołowej potęgi gospodarczej świata, od wielu lat utrzymującej dobre stosunki z Rosją, złożył tak przychylne Polakom oświadczenie? W USA żyła wprawdzie kilkumi­lionowa Polonia, ale brakowało – tak wpływowych jak we Francji – elit polskich. W polityce amerykańskiej nie było tradycji wspierania naszych powstań narodowych ani zabierania głosu w kwestii polskiej.

Na przełomie XIX i XX stulecia elity polskie w Stanach Zjednoczo­nych, nieliczne wprawdzie, ale ofiarne i potrafiące wykorzystać szerokie prawa amerykańskiej demokracji, wykonały olbrzymią pracę, aktywizując skupiska miejscowej Polonii, budząc w niej ducha narodowego. Ogromne zasługi w tym dziele położyło Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, które przygotowywało polską młodzież do walki o niepodległą ojczyznę, a w listopadzie 1912 pu­blicznie zadeklarowało pomoc, wszelkimi środkami, dla ruchu powstańcze­go przeciwko Rosji. Dwa lata wcześniej, na Narodowym Kongresie Polskim – zwołanym w Waszyngtonie w pięćsetlecie zwycięstwa pod Grunwaldem, podjęto uchwałę głoszącą: „My, Polacy, mamy prawo do bytu samodzielnego, narodowego i uważamy za swój obowiązek dążyć do osiągnięcia niepodle­głości politycznej naszej Ojczyzny”Czyn zbrojny Wychodźstwa Polskiego w Ameryce – zbiór dokumentów i materiałów historycznych, oprac. Jerzy Walter, New York–Chicago 1957, s. 58.. Tak budowała swoją siłę amerykańska Polonia, tak rodziła się idea „Armii Kościuszkowskiej”, która – jak ufano – po wybuchu wojny europejskiej będzie mogła przybyć na Stary Kontynent i dopomóc rodakom w wyrwaniu ojczyzny z zaborczej niewoli.

Jednak Polonia nie była w stanie wpływać w dostrzegalnym stopniu na postawę polityków i społeczeństwa amerykańskiego. W pierwszych la­tach Wielkiej Wojny dominowały wśród Amerykanów nastroje pacyfistyczne z przewagą sympatii dla Niemiec – między innymi dzięki oddziaływaniu prężnej, silnej liczebnie i ekonomicznie emigracji niemieckiej, a także po­strzeganiu Wielkiej Brytanii oraz Francji – mocarstw kolonialnych – jako państw blokujących swobodę handlu i inwestycji na opanowanych przez nie obszarach.

Natomiast sprawa polska otrzymała na gruncie amerykańskim potężne wsparcie ze strony człowieka, który niezwykłą karierę zawdzięczał swoim niepospolitym zdolnościom i przymiotom osobistym. Był nim Ignacy Jan Paderewski. Najwybitniejszy pianista swojej epoki, wirtuoz, kompozytor obdarzony ogromnym talentem, niezwykłą aparycją, wszędzie, gdzie wy­stępował z koncertami, odnosił oszałamiające sukcesy. Szybko stał się bodaj najpopularniejszą, najbardziej rozpoznawalną postacią w Stanach Zjednoczo­nych, pozostając zarazem gorącym polskim patriotą. Dla Amerykanów był to po prostu „Paddy” z olbrzymią grzywą blond włosów na głowie, bohater pierwszych stron najpoczytniejszych gazet, obiekt życzliwych żartów, dowci­pów, a przede wszystkim niekłamanego podziwu, uwielbienia. Całe rodziny potrafiły przejeżdżać setki kilometrów, aby wysłuchać koncertu Mistrza. Dziennikarze pisali o , która ogarnęła kraj już po pierwszym tournée Paderewskiego w latach 1891–92. Stał się najbogatszym artystą prze­łomu XIX/XX wieku, pierwszym celebrytą nadchodzącej epoki.

Swoją niezwykłą popularność, szczególny dar słowa, umiejętność na­wiązywania kontaktów i – trzeba dodać – naturalną, płynącą z całej jego niezwykłej postaci, zdolność autopromocji wykorzystywał dla sprawy na­rodowej. Z ogromnego majątku, jaki dane mu było zgromadzić, obficie czerpał fundusze na wspieranie polskich inicjatyw w uciemiężonym kraju i na obczyźnie. Był inicjatorem największych uroczystości patriotycznych na ziemiach polskich doby zaborów – obchodów pięćsetlecia bitwy pod Grunwaldem, fundatorem pomnika króla Jagiełły w Krakowie. Dumny ze swojej polskości, zawsze ją podkreślał. Carowi, który gratulował mu sławy, wyrażając zadowolenie, że największym wirtuozem świata jest Rosjanin, od­powiedział: „Najjaśniejszy Panie, jestem Polakiem”, wprawiając w konfuzję otoczenie samodzierżcy Rosji.

Po wybuchu wojny światowej walka o odrodzenie ojczyzny stała się dla niego absolutnym priorytetem, całym sensem życia. Jeśli zatem można mówić o widocznym, głośnym lobbingu sprawy polskiej na Zachodzie w 1914 roku, był to lobbing prowadzony przez Paderewskiego. W ciągu następnych trzech lat wygłosił ponad 340 przemówień o swojej ojczyźnie, jej walce o wolność, prawie do niepodległości. Szerokim echem rozeszły się i wielokrotnie cyto­wane były słowa Paderewskiego wypowiedziane w 1915 roku podczas spotka­nia z amerykańską Polonią: „Jestem Wam bratem. Dla wszystkich, którzy tu jesteście, jednakie braterskie żywię uczucie, miłość gorącą, serdeczną. Jestem Polakiem, wiernym synem Ojczyzny. Myśl o Polsce wielkiej i silnej, wolnej i niepodległej, była i jest treścią mego istnienia; urzeczywistnienie jej było i jest jedynym celem mego życia. Choć większość lat spędziłem wśród obcych, nie sprzeniewierzyłem się jej ani na chwilę i nie sprzeniewierzę nigdy”„Kurjer Poznański” nr 140 z 23 czerwca 1915, s. 1. Działalność patriotyczną Ignacego Jana Paderewskiego i jego działania w sprawie polskiej bogato ilustruje album Mariusza Olczaka, Ignacy Jan Paderewski 1860–1941, Warszawa 2018..

Każda wielka idea, myśl przełamująca niemoc i stereotypy potrzebuje swoich liderów. Ludzi, którzy potrafią zogniskować wysiłki milionów dla jej urzeczywistnienia. Takim niekwestionowanym liderem dla sprawy polskiej na Zachodzie w latach 1914–18 stał się bez wątpienia Ignacy Jan Paderewski, wspierany w swej pracy przez kręgi Polonii. Dzięki przyjaźniom i znajomo­ściom z wybitnymi postaciami świata polityki (między innymi Edwardem Mandellem House’em, najbardziej zaufanym doradcą prezydenta Woodrowa Wilsona, samym prezydentem Wilsonem czy Herbertem Hooverem), finan­sjery, mediów budował – zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych – zaplecze intelektualne, polityczne, finansowe dla popularyzowania sprawy niepodle­głości Polski, uczynienia z niej w świadomości polityków Zachodu warunku koniecznego dla zawarcia trwałego, sprawiedliwego pokoju.

Był on najbardziej skutecznym „lobbystą” Polski w czasach, kiedy wiedza o naszym narodzie i jego losach okazała się szczególnie potrzebna w kręgach polityków największych mocarstw świata. Swoim słowem, talentem, osobo­wością nie tylko tę wiedzę szerzył, ale pozyskiwał Polsce przyjaciół wśród najbardziej wpływowych osobistości.

Na początku XX wieku większość Europejczyków i Amerykanów, którzy cośkolwiek o Polsce wiedzieli, kojarzyła nasz kraj z Królestwem Kongresowym. Sprawa polska, bez stałego nagłaśniania, rosnącej siły prze­bicia, mogła przegrać swoją szansę podczas targów mocarstw o powojenny kształt Starego Kontynentu. Zwycięska mogła ofiarować Polakom małe państwo, absolutnie nieodpowiadające ambicjom i potrzebom narodu. Wprawdzie niezależne, z bytem zagwarantowanym przez traktaty między­narodowe, lecz niezdolne do przetrwania w Europie Środkowo-Wschodniej, ogarniętej chaosem, skłóconej i zagrożonej przez ekspansję bolszewizmu.

W osobie Ignacego Jana Paderewskiego mieli Polacy w państwach postać tak popularną i wpływową jak żaden inny uciemiężony naród Europy. Człowieka, który w latach Wielkiej Wojny zrobił na Zachodzie dla odrodzenia Rzeczpospolitej więcej niż jakikolwiek polski polityk. Nazwisko Paderewskiego wielokrotnie pojawia się w świadectwach zachodnich „lobbystów”, zawsze w niezwykle pozytywnym świetle, ze słowami podziwu dla talentu Mistrza, całej jego osobowości i gorącego patriotyzmu.

Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny jako sojusznik 6 kwietnia 1917. Już 28 czerwca tego roku pierwsze oddziały amerykańskie przybyły do Europy. Generał John Pershing, dowódca Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych, schodząc z okrętu na ziemię francuską, wypowiedział sło­wa: „La Fayette, oto jesteśmy”. Oddał w ten sposób hołd bohaterowi Wielkiej Rewolucji Francuskiej i amerykańskiej wojny domowej o niepodległość.

W ślad za wojskiem coraz liczniej zaczęli pojawiać się na Starym Kon­tynencie politycy, wysłannicy prezydenta Wilsona, urzędnicy, ekonomiści, przemysłowcy, przedstawiciele organizacji charytatywnych. Zbierano infor­macje użyteczne przy usprawnianiu systemu materialnej pomocy dla ludno­ści dotkniętej działaniami wojennymi. Gromadzono dane, które mogły być przydatne dla władz USA w przygotowaniu propozycji planów powojennej odbudowy Europy, a także przebudowy politycznej kontynentu, między in­nymi w kontekście ofiarowania prawa do wolności narodom uciemiężonym oraz nowego wytyczenia granic państw.


W tym miejscu, po przybliżeniu w dużym skrócie stanu sprawy polskiej na Zachodzie w przededniu I wojny światowej oraz mechanizmów, które uczyniły kwestię odbudowy Rzeczpospolitej tematem ważnym na arenie międzynarodowej, dochodzimy do pytania o rolę, jaką odegrali lobbyści polskiej niepodległości pochodzący z mocarstw anglosaskich w czasach prze­łomowych dla kształtowania nowej Europy. Ich poglądy, dyskusje, spory, podejmowane działania, skalę wiedzy o Polsce i problemach Europy Środko­wo-Wschodniej przybliżają obszerne fragmenty pamiętników, dzienników, korespondencji, dokumentów, tekstów wystąpień, które po so­bie pozostawili, po raz pierwszy publikowane w języku polskim na kartach Lobbystów.

Po pokonaniu kajzerowskich Niemiec o powojennym kształcie Europy miały zadecydować : Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Francja i Włochy. Pokolenia polskich patriotów doby zaborów wiązały na­dzieję na odbudowę Rzeczpospolitej z pomocą Francji. Nadzieja ta przebija z dzieł wieszczów narodowych, z kart obfitej literatury romantycznej, ma­larstwa, memuarystyki, a nawet z twórczości ludowej. Kiedy w 1837 roku na Długiej w Warszawie rosyjski zaborca przebudował na katedrę prawosławną odebrany pijarom kościół pod wezwaniem Matki Bożej Zwycięskiej, ulica warszawska odpowiedziała wierszykiem:

Poczekajcie no kopułki,
Przyjdą jeszcze z Francji pułki,
My nie chcemy waszej wiary.
Wróci nasza i pijary.

Francja, mocarstwo, na które spoglądano przez pryzmat epoki napole­ońskiej, wspólnej z Francuzami walki pod sztandarami „boga wojny” i ów­czesnych nadziei na wskrzeszenie ojczyzny, miała być sojusznikiem w boju z trzema zaborcami. Idea odbudowy Rzeczpospolitej mogła liczyć na życzliwość Francji. Francuzów łączyła z Polską pamięć wspólnej walki w epoce napoleońskiej, echa dawnych kontaktów politycznych. Nad Sekwaną żyła liczna grupa polskich emigrantów, zasilana przez uchodźców z kraju po ko­lejnych nieudanych powstaniach. Niektórzy z nich robili kariery w świecie polityki, sztuki, wielu należało do elity polskiego społeczeństwa, dyspono­wało dobrym wykształceniem, biegłą znajomością języka francuskiego. Jules Verne, należący do grona najpopularniejszych pisarzy XIX wieku, w usta jednego z bohaterów swoich powieści włożył słowa: „każdy Polak to prawie Francuz”. Trudno o większą pochwałę naszej nacji w ustach Francuza!

Chociaż w pierwszych latach Wielkiej Wojny Paryż uznawał kwestię polską za sprawę wewnętrzną swego rosyjskiego sojusznika, rząd francuski dał odczuwalny dowód życzliwości wobec Polaków. W 1915 roku przychylił się do prośby Polonii francuskiej, aby spośród jeńców niemieckich wydzielić Polaków i stworzyć dla nich osobny obóz w Le Puy, niedaleko Saint-Étienne. W 1916 roku powstał drugi obóz dla Polaków w Montluçon. Jeńcy Polacy otrzymali szeroki zakres swobód, przy pomocy Polonii prowadzono szeroką pracę edukacyjną, oświatową. Czas niewoli stał się nieoczekiwanie szansą umacniania świadomości narodowej, a także zdobywania sympatii miejsco­wej ludności w trakcie pracy jeńców w rolnictwie i przemyśle francuskim. Znajomość spraw polskich była zarówno w społeczeństwie, jak i elitach fran­cuskich Francji zdecydowanie wyższa niż w krajach anglosaskich.

Jednak w latach I wojny światowej Francja, aczkolwiek należała do grona wielkich mocarstw, nie odgrywała już wśród nich głównej roli. Jesienią 1918 zwycięska, lecz ogromnie wykrwawiona i zadłużona, nie była państwem, które mogłoby, wzorem Francji napoleońskiej, dyktować warunki traktatu pokojowego. Tym większego znaczenia nabierało posiadanie wpływowych lobbystów sprawy polskiej w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Po zwycięstwie nad Niemcami szybko dały o sobie znać różnice w poglądach mocarstw na urządzenie powojennej Europy. Odży­wało echo zaszłości historycznych, wzajemnego braku zaufania, uprzedzeń, usunięte w cień podczas wojny, kiedy Wielką Brytanię, Francję i Włochy połączyła walka ze wspólnym wrogiem. Teraz przeciwnik był pokonany. Zaczynały się tragi o zdobycze, zyski. Powracał delikatny, a jednak widocz­ny ślad dawnej rywalizacji między Wielką Brytanią i Francją. Paryż dążył do budowy wpływów francuskich w Europie Środkowo-Wschodniej, które wzmacniałyby pozycję Francji na kontynencie. Londyn, zgodnie z zasadą utrzymywania równowagi sił, niechętnym okiem spoglądał na te działania i nie pragnął wzmacniania państw, które – tak jak Polska – mogły być po­tencjalnymi sojusznikami Francji. Nie zamierzał dopuścić do nadmiernego osłabienia Niemiec jako siły równoważącej potęgę Francji na kontynencie ani utworzenia dużego państwa polskiego, które musiałoby z racji swoich interesów politycznych dążyć do zbliżenia z Francją, wzmacniając wpływy Paryża w Europie Środkowo-Wschodniej. Włosi postrzegali Francję jako przyszłego konkurenta na Morzu Śródziemnym, zatem również Rzymowi nie na rękę były rozstrzygnięcia wzmacniające pozycję Francji w Europie.

Gdzieś w cieniu pozostawała Rosja rozdarta wojną domową. Wykrwa­wiona wojną i rewolucją, niedopuszczona do stołu rokowań – ponieważ po objęciu władzy przez bolszewików zawarła 3 marca 1918 separatystyczny po­kój z państwami centralnymi, była na razie wielką niewiadomą. Mocarstwa zgodnie wspierały „białych” i liczyły na ich zwycięstwo. Gotowe były wesprzeć nową demokratyczną Rosję, jej interesy polityczne i pretensje terytorialne. Na porządku dziennym stanęłoby wówczas pytanie nie tylko o przebieg wschodniej granicy Polski, ale i o suwerenność odrodzonej Rzecz­pospolitej. Biali generałowie widzieli Polskę ściśle złączoną z Rosją, a co najmniej pozostawioną w rosyjskiej strefie wpływów. Władze bolszewickie nie były uznawane na Zachodzie, niemniej reprezentowały realną siłę, z którą należało się liczyć.

Odbudowa Rzeczpospolitej okazała się jednym z najtrudniejszych, a według części polityków Zachodu najtrudniejszym problemem, przed jakim stanęły mocarstwa . Przeprowadzenie jej w duchu zgodnym z orędziem prezydenta Wilsona, które mówiło o niezależnej Polsce powstałej ze wszystkich ziem zamieszkałych niewątpliwie przez Polaków i z dostępem do morza, rodziło całe spektrum pytań, między innymi o zasady etniczne, wojskowe, gospodarcze, jakimi należy kierować się przy wytyczaniu granic Rzeczpospolitej, o zakres uwzględniania racji historycznych i sposób po­godzenia ich z rzeczywistością początków XX wieku. Spełnienie marzeń polskich działaczy niepodległościowych o wielkiej ojczyźnie, nawiązującej do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, było w realiach 1918 roku niemożliwe. Zadośćuczynienie roszczeniom terytorialnym Niemiec, Czech, Litwy, Ukra­iny pozostawiłoby w rękach Polaków obszar niewiele większy od Królestwa Kongresowego, zaś spełnienie oczekiwań „białej” Rosji, której udzielano wsparcia w walce z bolszewikami, musiało wiązać się z porzuceniem planów utworzenia Polski niezależnej.

Niemal dokładnie sto lat wcześniej, po upadku Napoleona, przed po­dobnymi wyzwaniami stanął kongres wiedeński. Również tamto zgromadze­nie przedstawicieli mocarstw, na które zaproszono reprezentantów pokonanej Francji, pragnęło realizować szczytne cele: zawarcie sprawiedliwego pokoju, zabezpieczenie kontynentu przed kolejnym wielkim paroksyzmem wojen… Tak jak w 1918 roku finalne obrady poprzedziło powołanie szeregu komisji, które miały opracować powierzone im zagadnienia i przedstawić propozycje ich rozwiązania. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych problemów okazała się sprawa Polski.

Podczas obrad kongresu wiedeńskiego starły się dwie zasady: samo­stanowienia narodów i legitymizmu. Zasada legitymizmu nakazywała, aby wszystko, co należało do monarchów przed wojnami napoleońskimi, teraz do ich rąk powróciło. Wpływ wychowawcy, szwajcarskiego republikanina Frédérica-Césara de la Harpe, biska przyjaźń z księciem Adamem Czarto­ryskim, młodzieńcze zainteresowanie Zachodem i wydarzeniami Wielkiej Rewolucji sprawiły, że obrońcą zasady samostanowienia narodów został… car Aleksander I, nazywany jedynym w dziejach Rosji „carem demokratą”. A największym przeciwnikiem, obok przebiegłego dyplomaty austriackiego księcia Klemensa von Metternicha, okazał się Talleyrand – przedstawiciel Francji, wieloletni kreator polityki Francji napoleońskiej.

Car prawo samostanowienia narodów odnosił w pierwszej kolejności do Polski, pragnąc złączyć pod swoim berłem większość ziem byłej Rzecz­pospolitej Obojga Narodów. Była to więc zasada samostanowienia widziana przez pryzmat imperialnych interesów Rosji. Plany Aleksandra nie powiodły się wobec ostrego sprzeciwu Austrii i zaniepokojenia Wielkiej Brytanii wzro­stem potęgi caratu. Niemniej to właśnie rosyjskiemu carowi zawdzięczaliśmy utworzenie Królestwa Kongresowego i 15 lat względnej swobody. Historycy wylali morze atramentu w dyskusjach nad motywami postępowania cara i jego niezrealizowanymi obietnicami dla Polaków. Lapidarnie i chyba trafnie ujął decyzje kongresu wiedeńskiego dla sprawy polskiej książę Adam Czar­toryski w liście do ojca: „Złe z dobrym pomieszane, ale lepiej nam będzie, niż było”Cyt. za: Władysław Zajewski, Sprawa polska na Kongresie Wiedeńskim, „Czasy Nowożytne”, t. 21, 2008, s. 41..

Jesienią 1918 zwycięskie mocarstwa były zgodne co do tego, że powin­na odrodzić się niepodległa Rzeczpospolita. Apelowały do rządów państw Europy Środkowo-Wschodniej, powstających na gruzach monarchii habs­burskiej i obrzeżach carskiej Rosji o zaprzestanie sporów, walk i uznanie decyzji konferencji pokojowej, która miała wytyczyć ich granice, kierując się przede wszystkim względami natury etnicznej. Przygotowywano materiały, zbierano informacje, jak się wydaje, nie do końca zdając sobie sprawę ze skali zagrożenia, jakie dla całego regionu stanowi bolszewicka Rosja. Jak było ono wielkie i realne dla Polski u schyłku 1918 roku?

Przypomnijmy kilka faktów:

W grudniu 1918, kiedy do Paryża napływały dopiero pierwsze dele­gacje na i wraz z licznym gronem specjali­stów, którzy towarzyszyli politykom, rozlokowywały się w przydzielonych im apartamentach, Lenin zatwierdził plan operacji „Wisła”. Nakazywał on dojście Armii Zachodniej do zachodniej granicy byłego imperium carskiego z 1914 roku. Założenia operacji „Wisła” dowodziły, że w Europie urządzanej przez bolszewików nie ma miejsca dla wolnej Polski. Wódz rewolucji bol­szewickiej wyjaśnił, że prawo do samostanowienia narodów, które czerwoni władcy Kremla umieścili na swoich sztandarach, aby przedstawiać światu Rosję bolszewicką jako kraj nastawiony pokojowo i przyjaźnie do sąsiadów, przestaje obowiązywać tam, gdzie stoi w sprzeczności z interesem światowej rewolucji. Niepodległa Polska przeszkadzała w połączeniu rewolucji bolsze­wickiej z rewolucją niemiecką. Musiała zatem zniknąć z mapy Europy.

Powyższe fakty zestawiamy nie po to, aby krytykować opieszałość . Mocarstwa nie mogły zwołać konferencji pokojowej z dnia na dzień, bez przygotowania. Pragniemy tylko przypomnieć prawdę, która w tamtych dniach spędzała sen z powiek wielu polskim politykom i wojskowym. Nad krajem zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo, które ogół społeczeństwa, zaję­tego wojną z Ukraińcami, zafascynowanego doniesieniami o obronie Lwowa, nie doceniał. Wkroczenie Armii Czerwonej z hasłami rewolucji na teren Królestwa, powołanie przez bolszewików marionetkowego rządu z polskich komunistów groziło chaosem i nieobliczalnymi skutkami.

Polska walczyła o czas potrzebny do otrzymania z Zachodu pierwszych dostaw broni i amunicji, bez których na dłuższą metę nie sposób było bronić się przed bolszewicką inwazją (w kraju nie mieliśmy wówczas żadnego prze­mysłu zbrojeniowego). O czas konieczny, aby napłynęły transporty żywności dla głodującego kraju, wyniszczonego przez wojnę i rabunki okupantów, po­mocy medycznej dla społeczeństwa trapionego epidemiami. A przede wszyst­kim o szybkie, jak ufano, decyzje umożliwiające połączenie ziem zaboru pruskiego z ojczyzną. Niecierpliwość i gorycz Wielkopolan i ludności polskiej z Pomorza, wywołane niezrozumiałą dla nich zwłoką w przekazaniu Rzeczpospolitej ziem będących przecież kolebką państwa polskiego, oddają słowa jednej z żołnierskich piosenek:

Ołowiem i krwią paragrafy spiszemy,
że z Polską połączyć się chcemy.

Wielkopolska i Pomorze były jedynymi ziemiami dawnej Rzeczpospo­litej, których nie dotknął niszczący płomień wojny światowej. Tutejsze życie stało się cięższe, uboższe, tak jak w całych Niemczech przygniecionych wo­jennymi ciężarami i blokadą kontynentalną, ale przemysł, rolnictwo, orga­nizacja życia pozostały nienaruszone. Wielkopolanie ze swoim potencjałem gospodarczym, patriotyzmem, wysoką świadomością narodową, umiejętno­ściami organizacyjnymi, rzeszami żołnierzy doskonale wyszkolonymi w byłej armii niemieckiej stanowiliby niezwykle cenne wzmocnienie możliwości obronnych Rzeczpospolitej. Szybkie przyłączenie zaboru pruskiego do Polski leżało w najgłębiej pojętym interesie naszego kraju.

Dopóki Wielkopolska nie była traktatowo uznaną częścią Rzeczpospo­litej, nie było możliwe zjednoczenie Wojska Polskiego z Armią Wielkopolską. Mimo to, korzystając z rozejmu w Trewirze, podpisanego przez Niemców 16 lutego 1919 pod naciskiem , który między innymi zobowiązał Ber­lin do zaprzestania walk z Polakami i wyznaczył linię demarkacyjną, kończąc działania zbrojne na frontach powstania wielkopolskiego, oddział wielkopol­ski pod dowództwem generała Daniela Konarzewskiego przybył już w marcu 1919 pod Lwów i walnie przyczynił się do przełamania pierścienia okrążenia miasta przez wojska ukraińskie.

Przybysze zza oceanu, dumni z walorów amerykańskiej demokracji, ufali, że korzystając ze swoich doświadczeń, będą mogli szybko i sprawiedliwie rozstrzygnąć europejskie spory, a także wprowadzić na Starym Kontynencie zmiany minimalizujące niebezpieczeństwo wybuchu kolejnej wielkiej wojny. Ten ślad dumy i wiary przebija w słowach prezydenta Wilsona, wyrażającego przekonanie, że po raz pierwszy w historii wielkie mocarstwa będą formuło­wały warunki traktatów pokojowych nie w imię własnych korzyści, ale dla dobra wspólnego, uwzględniając interesy i oczekiwania mniejszych narodów.

Szybko przyszło zaskoczenie, czasem rozczarowanie lub zniechęcenie, kiedy odkrywano, że posługując się wzorcami demokracji własnej ojczy­zny i właściwym dla Amerykanów sposobem myślenia, nie da się znaleźć skutecznego antidotum na rozstrzygnięcie zawikłanych europejskich wa­śni obarczonych historycznymi zaszłościami, uprzedzeniami, stereotypami. Że zwycięskie mocarstwa europejskie pozostają zdecydowane, pragmatyczne i uparte w obronie tego, co uznają za własną rację stanu.

Janusz Odziemkowski

Niepodległość Polski w 1918 roku została przez Polaków wywalczona i została im ofiarowana. Innymi słowy – była unikalnym zbiegiem okoliczności o charakterze zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Do tych pierwszych z pewnością zaliczyć można aktywność liderów społeczno-politycznych czy też wysiłek zbrojny części społeczeństwa. Do drugich zaś przede wszystkim – głęboki kryzys, w którym pogrążyły się państwa zaborcze, a także programy i cele polityczne przywódców państw zwycięskiej , starających się po zakończeniu I wojny światowej ukształtować nowy porządek na gruzach La belle époque. Próba odpowiedzi na pytanie, które z tych czynników odegrały rolę decydującą, a które wtórną, nieuchronnie naznaczona jest sporym ładunkiem politycznym i emocjonalnym. Łączy się bowiem z zagadnieniem, w jakim stopniu Polacy zawdzięczają odzyskanie niepodległości własnemu wysiłkowi, a w jakim sprzyjającej koniunkturze międzynarodowej. Nie jest to zresztą kwestia dotycząca wyłącznie okresu powstawania II RP. Podobne rozważania snuć można przecież także w odniesieniu do przełomu roku 1989.

Materiały źródłowe dotyczące „lobbystów”, oczywiście nie zapewniają wyczerpującej odpowiedzi na to trudne pytanie. Pozwalają jednak spojrzeć na sprawę odzyskania przez Polskę niepodległości z rzadziej dotąd przywoływanej perspektywy – zachodnich uczestników negocjacji pokojowych w Paryżu, którzy w różnym stopniu brali udział w skomplikowanym procesie „układania” powojennej Polski oraz osób zaangażowanych w zapewnienie stabilności nowopowstałego państwa.

Materiał ten można zinterpretować jako przeciwwagę dla niepodległościowej mitologii, związanej na przykład z rolą jednostek w przebiegu procesów o skali międzynarodowej. Inni mogą odnaleźć potwierdzenie wyjątkowego znaczenia, jakie dla zdobywania przychylności aliantów wobec sprawy polskiej miała wybitna postać – Ignacy Jan Paderewski. Cieszył się on szacunkiem i podziwem możnych ówczesnego świata, co dobrze obrazuje tekst autorstwa ówczesnego sekretarza stanu USA – Roberta Lansinga. Jedno jest pewne: materiały te wprowadzają nową perspektywę dla rozumienia historii Polski w XX wieku. Co więcej, dzięki poznaniu przekonań i motywacji „lobbystów” uzyskujemy unikatowy wgląd w postawę ówczesnych elit Zachodu. Ma to niebagatelne znaczenie także z perspektywy współczesnej Polski, wciąż „uczącej się” swoich zachodnich partnerów.

Przywołani „lobbyści” to politycy, dziennikarze, biznesmeni i wojskowi, którzy wnieśli wkład w powstanie II Rzeczpospolitej – zarówno dzięki prezentowaniu korzystnego dla sprawy polskiej stanowiska podczas negocjacji w ramach , jak i uczestnicząc w opanowywaniu powojennego chaosu na ziemiach polskich.

Ich działania motywowane były powodami osobistymi – pozostawali pod wpływem poznanych Polaków, a także wyznawanymi zasadami, które warunkowały ich poczucie sprawiedliwości. Zdecydowana większość z nich to Amerykanie. Gdy patrzymy na ich pochodzenie społeczne, na pierwszy plan wysuwa się ich elitarność. Lektura zapisów „lobbystów” pokazuje dużą dozę niesłychanego idealizmu. Była to cecha charakterystyczna części amerykańskiego establishmentu u progu światowej hegemonii Stanów Zjednoczonych. Najbardziej doniosłym wyrazem tego idealizmu było słynne prezydenta Woodrowa Wilsona – wizja powojennego porządku, którą przedstawił w orędziu do Kongresu USA i która zawierała obietnicę przywrócenia na mapie Europy państwa polskiego. Tym samym sprawa polska znalazła się w ścisłej zależności od odważnych – a z perspektywy czasu buńczucznych – aspiracji Amerykanów zbudowania lepszego świata według własnych ideałów. Nie po raz ostatni w historii.

Wśród „lobbystów” znajdziemy osoby wywodzące się z różnych dziedzin aktywności społecznej. Wysiłek wojenny, a następnie konieczność dokonania niełatwych rozstrzygnięć podczas negocjacji pokojowych sprawiły, że do służby państwu zmobilizowani zostali nie tylko profesjonalni wojskowi i dyplomaci, lecz także dziennikarze oraz badacze uniwersyteccy. Spora część tych ostatnich weszła w skład – grupy doradców powołanej w 1917 roku przez Woodrowa Wilsona. Amerykański prezydent postawił przed nimi zadanie przygotowania ekspertyz na temat zagadnień mających być przedmiotem negocjacji i uregulowania podczas . W składzie znaleźli się między innymi pionierzy amerykańskich studiów nad Europą Wschodnią – Archibald Cary Coolidge oraz Robert Howard Lord, a także wybitny geograf i specjalista od kwestii terytorialnych – Isaiah Bowman, prawnik – David Hunter Miller oraz historyk i działacz na rzecz pokoju międzynarodowego (co przyniosło mu nominację do pokojowej Nagrody Nobla) – James Thomson Shotwell.

Znaczenie ekspertów dla sprawy polskiej, i szerzej – dla kształtu ustaleń pokojowych, opierało się na dostarczaniu przez nich danych i analiz, pozwalających na konkretyzację ogólnych zasad, którymi kierowała się amerykańska dyplomacja, na czele z regułą samostanowienia narodów w granicach etnicznych. Po drugie, część z nich, jak na przykład wspomniany Bowman, w trakcie konferencji uzyskała bezpośredni dostęp „do ucha” prezydenta Wilsona. Warto tutaj nadmienić, że amerykański przywódca był wręcz otoczony przez lobbystów sprawy polskiej. Przychylność w tej kwestii przejawiał nie tylko Bowman, lecz także prawa ręka Wilsona – Edward Mandell House, który znajdował się pod silnym wpływem Ignacego Paderewskiego. Sam House na swojego osobistego asystenta wybrał Stephena Bonsala, którego poglądy w sprawach polskich ukształtowało m.in. doświadczenie pracy korespondenta prasowego w Berlinie. Pozwoliło mu ono z bliska przyglądać się antypolskiej działalności niemieckich władz na obszarze zaboru polskiego. Sporządziwszy dla Edwarda House’a notatkę na ten temat, Bonsal – zazwyczaj niestroniący od ironii i humoru – zanotował w dzienniku: „Byłem naprawdę rad z możliwości poświadczenia, że to, czego jestem pewny na podstawie swoich osobistych obserwacji, jest prawdziwą sytuacją”.


Lobbing w trakcie ścierania się interesów i wizji powojennego ładu był z oczywistych powodów niezmiernie ważny. Nie był to jednak jedyny obszar aktywności „lobbystów”. Tak jak żywotne potrzeby odradzającego się państwa nie mogły być zapewnione wyłącznie przez gabinetowe dyskusje w Paryżu.

Należy bowiem pamiętać, że II Rzeczpospolita powstawała w sytuacji powojennego chaosu związanego z upadkiem wielkich imperiów w Europie Środkowo-Wschodniej. Z jednej strony, związana z tym geopolityczna pustka sprzyjała sprawie polskiej – tworząc polityczną próżnię, którą zapełnić mogło państwo polskie. Z drugiej – ogromne zniszczenia wywołane działaniami wojennymi oraz grabieżcze zachowania armii zaborczych stwarzały poważne zagrożenie dla powstającej na nowo państwowości. Śmiertelne zagrożenie stanowiły zaś wcielane w życie plany przywódców rewolucji bolszewickiej, w których ustanowienie nowego porządku w Europie oznaczało likwidację młodego państwa polskiego i zastąpienie go Polską Socjalistyczną Republiką Rad.

Odradzające się państwo potrzebowało legitymizacji i akceptacji ze strony mieszkańców, a akceptacja ta oprócz uczuć patriotycznych związanych z tożsamością narodową – które zresztą na tym etapie historycznym poza warstwami wyższymi były nieporównywalnie słabsze niż w czasach nam współczesnych Zob. np. Michał Łuczewski, Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej, Toruń 2012, s. 644 – jest także funkcją zdolności aparatu państwa do zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych jego obywateli. Zwracał na to uwagę jeden z „lobbystów” – William John Rose, który w swoich wspomnieniach, komentując trudną sytuację bytową powracających do kraju Polaków, pisze: „mogło im się wydawać, że ich nowo wyzwolona ojczyzna wcale ich nie chce”.

Proces (od)tworzenia państwa niósł więc wyzwania na poziomie organizacyjnym i aprowizacyjnym. Związane one były między innymi z reorganizacją i budową aparatu administracyjnego, stworzeniem jednolitego systemu prawnego, komunikacyjnego, systemu finansowego, organizacją szkolnictwa czy też zapewnieniem obywatelom wyżywienia. Andrzej Chwalba, który opisywał ogrom tych wyzwań, podsumował je następująco: „na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że Polska i jej mieszkańcy nie dadzą sobie z tym wszystkim rady ze względu na przykre i bolesne dla nich następstwa wojny i powojennej destabilizacji, dezorganizacji życia społecznego i pauperyzacji. Stało się inaczej”Andrzej Chwalba, Rok 1919. Pierwszy rok wolności, Wołowiec 2019, s. 365..

Swój wkład we wspomniany sukces – szczególnie w pierwszych powojennych latach – wnieśli również „lobbyści”, którzy angażowali się bezpośrednio w pomoc dla ludności i władz nowo powstałego państwa polskiego – jako inicjatorzy i wykonawcy polityki aliantów, w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych.

Rozmiary tej pomocy nie były bagatelne. Jak podaje w swojej książce Chwalba, przez kilka lat działalności – będącej najważniejszym przedsięwzięciem pomocowym – do Europy trafiło około czterech milionów ton towarów o wartości ponad pięciu miliardów dolarów (po przeliczeniu na obecne realia walutowe), z czego około jednej piątej przypadło Polsce. Nie był to bynajmniej jedyny kanał pomocy – w różnego rodzaju działania pomocowe zaangażowane były także Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej (Young Men’s Christian Association, YMCA), amerykański Czerwony Krzyż oraz organizacje polonijne. Do tego dołączyć trzeba pomoc w formie niematerialnej – między innymi w postaci know-how z dziedziny zarządzania czy też angażowania własnego autorytetu, pozycji i kontaktów międzynarodowych dla pomyślnego załatwiania licznych wyzwań natury biurokratycznej.


Zanim jednak alianci podjęli decyzję o udzieleniu pomocy wschodniej części kontynentu europejskiego, w tym Polsce, konieczne było pozyskanie obiektywnych informacji na temat sytuacji nad Wisłą. W tym celu do Polski przybywają kolejne misje, w skład których wchodzą także „lobbyści”. Świadectwa Kanadyjczyka Williama John Rose’a oraz dwóch Brytyjczyków: Harry’ego Wade’a i Esme Howarda pokazują, jak ogromny był w powojennym chaosie deficyt informacji wśród zachodnich decydentów politycznych, a zarazem jak potrzebne było dotarcie z informacją o dramatycznej sytuacji w kraju do odpowiednich osób wśród przywódców .

Jednym z pierwszych przedstawicieli mocarstw alianckich w Polsce był wspominany Harry Wade – wysłany przez władze brytyjskie w grudniu 1918 w celu przeprowadzenia analizy sytuacji politycznej i nawiązania nieoficjalnych relacji z powstającymi ośrodkami władzy politycznej Zob. Dariusz Jeziorny, Misja pułkownika Harry’ego Wade’a do Polski a wybuch Powstania Wielkopolskiego, „Przegląd Zachodni” nr 2/2016, s. 43–56.. Jako towarzysz triumfalnego powrotu do Polski Ignacego Jana Paderewskiego był on świadkiem niepodległościowego zrywu w stolicy Wielkopolski. Kolejny z „lobbystów”, Esme Howard, trafił nad Wisłę nieco późnej – znalazł się wśród członków (działającej pod kierownictwem Josepha Noulensa), która przybyła nad Wisłę w lutym 1919 z zadaniem pozyskania informacji na temat konfliktów granicznych, w tym polsko-ukraińskiego. W ich relacjach znajdziemy przejmujące opisy krytycznego stanu, w jakim znajdował się kraj, apele o pomoc w obliczu rozlicznych kryzysów, a także pozytywną ocenę sił politycznych i społecznych, heroicznie dążących do opanowania sytuacji.

Próby pozyskania i przekazania informacji były podejmowane także ze strony polskich przywódców. Pierwszy ze wspominanych „lobbystów” – William John Rose, badacz spraw narodowościowych, który w trakcie wojny utknął na pograniczu polsko-czeskim – został wysłany przez działaczy niepodległościowych z misją dotarcia do przedstawicieli aliantów w celu przedstawienia im polskiej interpretacji napięć w tej części Europy. Mimo że był dyplomatą z przypadku, to dzięki posiadanym informacjom i umiejętnościom sprawnego ich przekazania, znalazł się w samym centrum światowej polityki.


Kiedy wreszcie alianci, a przede wszystkim Stany Zjednoczone, podjęli działania pomocowe – centralną rolę w ich organizacji odegrał Herbert Hoover, przyszły 31. prezydent Stanów Zjednoczonych. Ten utalentowany przedsiębiorca jeszcze w trakcie wojny spontanicznie zaangażował się w pomoc humanitarną, organizując powrót z Europy za ocean amerykańskich turystów, a następnie tworząc na prośbę amerykańskiego ambasadora Komisję Pomocy Belgii. W grudniu 1918 uzyskał akceptację prezydenta Wilsona dla utworzenia i wysłania do Polski misji żywnościowej, co było częścią szerszego planu odbudowy zniszczonej wojną Europy (podobne misje zostały wysłane m.in. do Stambułu czy Kopenhagi).

Na czele misji do Polski stanął były wykładowca Hoovera – Vernon Kellogg, który w styczniu 1919 przybył do Warszawy z zadaniem analizy potrzeb polskiego społeczeństwa. Nie mógł tego dokonać bez konsultacji z czołowymi postaciami krajowej sceny politycznej. W skład „drużyny Hoovera” weszli także William Remsburg Grove – utalentowany logistyk wojskowy, mający wspomagać Kellogga w zbadaniu sytuacji żywnościowej, oraz Anson Conger Goodyear – sprawny biznesmen, który dostał od Hoovera zadanie „wprawienia węgla w ruch w całej Europie Środkowej”. Warto zaznaczyć, że amerykańska misja miała wymiar nie tylko humanitarny, lecz także doradczy. Oprócz ostatnich dwóch wspominanych postaci, takie usługi świadczyli dla polskiego rządu także pułkownik Alvin Barton Barber jako doradca Ministerstwa Kolei Żelaznych oraz doktor Edward Dana Durand jako doradca Ministerstwa Aprowizacji czy też William I. Shuman – jako osobisty doradca ekonomiczny premiera PaderewskiegoZob. Mieczysław Biskupski, The United States and the Recreation of the Interwar Polish Economy, 1919–20, „The Slavonic and East European Review”, t. 94, nr 1, 2016, s. 93–125..


W relacjach przebywających w Polsce oficjalnych przedstawicieli państw zachodnich pojawia się także zagadnienie sytuacji mniejszości narodowych, w tym przede wszystkim ludności żydowskiej. Opanowanie napięć na tle etnicznym i religijnym było kolejnym wyzwaniem, z którym uporać musieli się polscy przywódcy. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że część z nich, na czele z Romanem Dmowskim, wpisała w swój program polityczny konfrontację zamiast prób załagodzenia sytuacji. Zwolenników konfrontacji nie brakowało zresztą także po stronie przywódców społeczności żydowskiej.

Sprawa była tym poważniejsza, że napięcia na tle etnicznym nie pozostawały bez wpływu na politykę Stanów Zjednoczonych – tamtejsza prasa pełna była w owym czasie artykułów o prawdziwych, a często też rzekomych systemowych prześladowaniach ludności żydowskiej. W celu weryfikacji tych informacji prezydent Wilson na prośbę Ignacego Jana Paderewskiego powołał specjalną komisję (), mającą na miejscu zbadać doniesienia o pogromach ludności żydowskiej. W jej składzie znaleźli się między innymi: Henry Morgenthau – amerykański Żyd, a zarazem przeciwnik ruchu syjonistycznego i zwolennik asymilacji, który pełnił funkcję przewodniczącego komisji, oraz jej radca prawny Arthur Lehman Goodhart – uznany prawnik.

Misja przebywała w Polsce od 13 lipca do 13 września 1919, a jej efektem był raport końcowy (tzw. Raport Morgenthau)Zob. Marcin Urynowicz, Raport Henry’ego Morgenthau. Przemoc antyżydowska podczas wojny z Rosją bolszewicką, „Biuletyn IPN” nr 11/2010.. Nie wpisywał się on we wspomniane narracje, wywołując ostry sprzeciw części środowisk żydowskich, spodziewających się jednoznacznego potępienia polskich władz. Dokument docenił z kolei nowojorski „New York Times”, pisząc: „raport z dochodzenia Pana Morgenthau na temat antyżydowskich ekscesów w Polsce jest dokumentem o wielkiej wartości, zarówno ze względu na jego zawartość, jak i ducha, w którym został napisany”Mr. Morgenthau’s Report, „New York Times” z 21 stycznia 1920 (tłum. A.T.).. Przenikliwość i dążenie do wzniesienia się ponad partykularne interesy i skonfliktowane tożsamości mocno przebija się we wspomnieniach Morgenthau z jego pobytu w Polsce.


Teksty „lobbystów” pokazują nie tylko kolejne wymiary ich aktywności, lecz także prezentują ciekawe opisy i obserwacje dotyczące polskiej rzeczywistości: sytuacji społeczno-politycznej i gospodarczej, głównych graczy na scenie politycznej czy też poszczególnych warstw społecznych od arystokracji po robotników. Są to spostrzeżenia czynione z określonego punktu widzenia – ludzi z zewnątrz, którzy wcześniej nie mieli kontaktu z polską rzeczywistością. Można więc doszukać się w nich świeżości spojrzenia, a także braku uwikłania w lokalne rywalizacje, które tak często determinują ogląd sytuacji i osób.

Wartość tych spostrzeżeń sprowadza się jednak nie tylko do wymiaru kronikarskiego, a lektura tekstów sprzed stu lat może stanowić inspirację do refleksji na tematy bardziej współczesne. I tak w wydarzeniach z przełomu 1918/19 dostrzec można analogię do późniejszego o 70 lat przybycia słynnych „brygad Marriotta” – amerykańskich ekonomistów, którzy mieli za zadanie pomagać polskim elitom w transformacji gospodarczejO relacjach między „brygadami Mariotta” a elitami Europy Środkowo-Wschodniej przenikliwie pisała amerykańska antropolożka Janine Wedel w książce Collision and Collusion: The Strange Case of Western Aid to Eastern Europe, New York 2001.. To określenie, odwołujące się do znanego warszawskiego hotelu (ówczesnego symbolu luksusu i nowoczesności), w nieco ironiczny sposób podkreślało ich oderwanie od lokalnych realiów. Nie mogło być inaczej także w przypadku „lobbystów”, z których zdecydowana większość odwiedzała Polskę, a nawet Europę Wschodnią po raz pierwszy w życiu. Owo oderwanie miesza się z dużą dozą idealizmu i sympatii dla znajdujących się w trudnej sytuacji Polaków. Nie można zarazem zapominać o twardych interesach politycznych – które leżały u podstaw decyzji o zaangażowaniu aliantów w pomoc dla rodzącego się państwa. W latach 1918–20 chodziło przede wszystkim o powstrzymanie postępów rewolucji bolszewickiej. Jednak, jak się wydaje, taka mieszanka jest stałym elementem stosunku Stanów Zjednoczonych do naszego kraju, czy szerzej regionu – także współcześnie.

Andrzej Turkowski